Strona głównaArtykułyLiteraturaKontakt


Ξ Artykuły Ξ

Którędy droga? O pierwszych krokach do dojrzałej wiary

Pierwszym krokiem ku zdrowej wierze jest oczyszczenie obrazu Boga. Druga sfe­ra, która wymaga korekty, to sposób, w jaki postrzegamy innych ludzi. Trzecią istotną zmianą, która przybliża nas do dojrzałości wewnętrznej, jest zweryfikowa­nie obrazu samego siebie.

Nie każdy, a pewnie wręcz niewielu, otrzymuje w domu rodzinnym taki fundament, który pozwala, pomimo wielu trudności i prób wpisanych w ludzki los, być w dorosłym życiu od razu blisko Boga, trwać w ufności do Niego i korzystać z profitów (nie tylko duchowych, ale i psychicznych), jakie daje ten stan. Jako że od dziecka utożsamiamy Boga z miłością (tak jesteśmy uczeni, ale dzieje się to także na poziomie podświadomym), na początku naszej ziemskiej drogi postrzegamy Go przez pryzmat miłości, która jest dla nas widzialna i namacalna, a nie tak abstrakcyjna, jak Bóg. To, bowiem, co zauważamy od samego po­czątku, to relacje naszych rodziców: ich wzajemna oraz wobec nas – dzieci. A ponieważ nie każdy rodzic ma świadomość, że stanowi pierwszą wizytówkę Boga wobec swojego dziecka, nie wie też, jak istotne konsekwencje dla rozwoju pociechy ma jego postawa. Jeżeli rodzice są ze sobą z innych powodów niż z miłości, jeżeli nie okazują sobie ciepła, jeżeli nie darzą się przyjaźnią, szacunkiem i wzajemnym zaufaniem, wówczas u dziecka może powstać obraz Boga niekochającego. Jeżeli rodzice nie będą zaspokajać elemen­tarnych potrzeb dziecka, jeśli będą te potrzeby lekceważyć, jeśli nie będą na nie w porę reagować, wtedy dziecko może zacząć postrzegać siebie jako osobę niezasługującą na miłość (także Miłość Bożą). Kolejną nieprawidłowością jest sytuacja, gdy dziecko jest już nieco starsze i zaczyna mieć jakieś swoje plany, a rodzice (lub jedno z nich) nie interesują się sprawami dziecka ani się w nie nie angażują. Może to poskutkować u dziecka obrazem Boga nieobecnego. Wiele osób nosi w sobie przekonanie, że Bóg, owszem, jest, stworzył świat, ale się nim od tamtego czasu nie interesuje, jest nieobecny w naszej ziemskiej rzeczywistości, tak samo, jak rodzice tych osób byli nieobecni w tym, co dla nich ważne. Gdy w domu dziecka panuje przemoc (niekoniecznie fizyczna), a jeszcze dodatkowo prak­tyki religijne kojarzone są dziecku z przymusem, wówczas może ugruntować się obraz Boga gniewnego, karzącego, a nawet mściwego. O ile aprobata rodziców wobec dziecka uzależniana jest od stawianych mu kolejnych wymagań, którym dziecko obiektywnie, z różnych powodów, nie jest w stanie sprostać, wtedy pojawia się widmo stale i bez­względnie wędrującej w górę poprzeczki, do której trzeba doskoczyć, choć to niemożliwe. W efekcie może wyłonić się u dziecka obraz Boga niezwykle surowego. Może to owocować przekonaniem, że tylko bardzo niewielu „załapie się” na zbawienie. Możliwość zbawienia uzależniona jest w tym przekonaniu od niekończących się wysiłków człowieka, by stać się kimś, kim nie jest w stanie się stać (osobą idealną), a nie od Woli Boga, który wszystkie ludzkie niedostatki odkupił poprzez Ofiarę Krzyżową. W przeświadczeniu tym nie wierzy się, że wystarczy tylko uznać te swoje niedostatki przed Bogiem i oddać Mu je, aby zys­kać bilet do Jego Królestwa, w którym można się znaleźć będąc jeszcze tu, na ziemi. Wątpi się, że w przeciwieństwie do ludzi, którzy często chowają urazę (nie tylko wzglę­dem innych, ale także wobec samych siebie), Bóg wybacza wszystko i wybacza w pełni, jeżeli tylko człowiek Jemu zaufa. Nie jest się wtedy zdolnym do tego, żeby przyjąć Boże przebaczenie w taki sposób, by pozwoliło ono uwolnić się od ciężaru win i błędów z prze­szłości (które nie są częścią nas), by pozwoliło rozpocząć wszystko na nowo – już z inną świadomością i z innymi siłami psychiczno-duchowymi niż wcześniej.
Wszystkie te podświadome obrazy Boga opierają się na przekłamaniach co do natury Boga i Jego Miłości. Dlatego pierwszym krokiem ku zdrowej wierze jest oczyszczenie ob­razu Boga-Ojca poprzez zdjęcie z niego ponakładanych obrazów ludzi, którzy w różnym stopniu zawiedli, przede wszystkim rodziców. Świadomość, że Bóg nie jest taki, jak ludzie, którzy są do Niego tylko częściowo i nie we wszystkim podobni, pozwala otworzyć się na poznanie prawdy o Nim. Można wtedy zacząć świadomie postrzegać Boga jako jedyną istniejącą osobę absolutnie doskonałą, całkowicie niezawodną. Można patrzeć na Boga jak na Kogoś, Kto nie oczekuje takiej doskonałości od nikogo z ludzi, bo dobrze nas zna i wie, jakimi nas stworzył. Można spoglądać na Niego jak na Kogoś, Kto nie ocze­kuje od nas niczego ponad nasze faktyczne siły i Kto cieszy się każdym, nawet najmniej­szym naszym wysiłkiem na rzecz Jego sprawy, czyli – jak to określił bł. Jan Paweł II – bu­dowania na ziemi cywilizacji Miłości. Można zacząć myśleć o Bogu jako o Kimś, Kto kocha nie za coś, ale całkowicie bezinteresownie. Można pojąć, że Miłość Boża nie jest za zas­ługi, tylko po prostu jest – za nic. Bóg kocha każdego człowieka, niezależnie od tego, jaki on jest, i na każdym Bogu zależy tak samo, ponieważ w Jego Ojcowskich Oczach wszyscy jesteśmy sobie równi, mamy, każdy z osobna, tę samą wartość – godną męczeńskiej i zbawczej śmierci Chrystusa na Krzyżu i godną życia wiecznego u Boga. Ten bilet do Nieba Bóg pragnie dać każdemu, a nie tylko nielicznym wybranym. Na Bogu zawsze można polegać. On chce wyłącznie naszego dobra, tylko to my często nie rozumiemy, co jest dla nas faktycznie korzystne, a co nie, oraz że chodzi o dobro ostateczne. Wreszcie można uwierzyć w Bożą Obecność w naszym świecie. Można zacząć dostrzegać Bożego Ducha w każdej żywej istocie. Można tak, jak św. Franciszek z Asyżu, zachwycać się pięknem przyrody i solidaryzować się z istotami poddanymi ludziom. Można zacząć dostrzegać sub­telne Boże prowadzenie we własnym życiu: odczytywać natchnienia wewnętrzne, widzieć znaki od Boga, słyszeć pomocne słowa, które Bóg kieruje do nas przez innych ludzi lub za pośrednictwem wartościowych lektur, otwierać się na pochodzące od Niego wskazówki, które pozwalają rozeznać nasze powołanie, a także odnajdować sens w doświadczeniach, które są naszym udziałem. Jako że nie można zaufać komuś, kogo postrzega się źle lub kogo się nie zna, poznanie prawdy o Bogu i przyjęcie tej prawdy otwiera w naszych ser­cach relację ufności Bogu. A właśnie ufność jest podstawą osobowej, zbawczej i wspól­notowej relacji z Bogiem.
Druga sfera, która wymaga u nas korekty, to sposób, w jaki postrzegamy innych ludzi. Po pierwsze, miewamy tendencję do generalizowania, które rodzi przekonanie, że wszyscy ludzie są tacy, jak osoby z naszego otoczenia – osoby, które nas wychowywały, osoby, z którymi pracujemy, osoba, z którą zawarliśmy związek małżeński itp. W ten spo­sób rodzą się uprzedzenia, które każdorazowo zakłócają obraz nowego, konkretnego czło­wieka, którego spotykamy na swojej drodze. Po drugie, miewamy skłonność do nieakcep­towania innych ludzi takimi, jakimi są. Nie szanujemy ich prawa do bycia sobą, odbieramy im to prawo. Proces ten polega na tym, że tworzymy sobie w umyśle własną wizję drugiej osoby, zgodną z naszymi osobistymi wyobrażeniami, życzeniami i oczekiwaniami, a nastę­pnie bezlitośnie krytykujemy i punktujemy wszystko, co jest w tej drugiej osobie niezgod­ne z naszą odrealnioną jej wizją. W efekcie zakładamy, że ów drugi człowiek ma stać się taki, aby podobał się nam (a nie Bogu), ponadto – zgodnie z naszymi oczekiwaniami – po­winien się całkowicie zmienić natychmiast, bo przecież szkoda życia na czekanie (podczas gdy Bóg jest cierpliwy i nawet błądzić pozwala). Brak zmiany postępowania drugiej osoby rodzi w nas frustrację. Tyle przecież energii zużyliśmy na wskazywanie, co jest złe i jak ma być, a efektów z tego żadnych. I dopiero olśnienie, że zajmowaliśmy się dotąd nie tym sumieniem, co trzeba, pozwala odpuścić innym ludziom, a nawet zacząć dostrzegać us­prawiedliwienie dla ich słabości. Bowiem to nie ludzie mają siebie nawzajem zmieniać zgod­nie z własną wizją, lecz to Bóg ma wizję przemiany każdego z nas i nad każdym z osobna pracuje Swoimi środkami. W tym także jesteśmy sobie równi – w fakcie, że każdy z nas wymaga dalszej obróbki, że nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być lepiej. Norma, punkt odniesienia, do którego dążymy, wykracza poza nas, sięga Chrystusa. Wszyscy jesteśmy w procesie przemiany, niczym diamenty, które wymagają szlifów, by mogły stać się brylantami. W każdym z nas drzemie potencjał brylantu i każdy potrzebuje innej, indy­widualnie dobranej dawki szlifów. Zrozumienie tych faktów wyzwala w nas zdolność do patrzenia na słabości innych jak na coś naturalnego i wspólnego nam wszystkim – oznakę nieukończonego procesu szlifowania. Identyfikacja ze wspólnotą niedoskonałości łączącą wszystkich ludzi, pozwala otworzyć się na innych, odczuć jedność z nimi i – zamiast na­rzucać im nasz plan zmiany – zacząć odpowiadać na ich potrzeby (również te niewypo­wiedziane). Braterstwo zobowiązuje do wspierania innych w ich powolnym, długotrwałym, dozgonnym procesie kształtowania osobowości na wzór osobowości Chrystusa (niezależ­nie od tego, czy dana osoba jest w tym procesie świadoma i aktywna, czy nieświadoma i bierna). Postrzeganie wszystkich ludzi jako ulepionych z tej samej gliny i przechodzących ten sam proces formowania pozwala przebaczyć innym wszelkie krzywdy od nich doznane. Takie przebaczenie jest niezbędne do dalszego wzrostu duchowego. Tą bowiem drogą przechodzimy ewolucję od faryzeusza, który oskarża Chrystusa, osądza Go i widzi w Nim winy zasługujące na śmierć, do Szymona Cyrenejczyka, który pomaga umęczonemu Chry­stusowi dźwigać Jego Krzyż. I taką właśnie rolę Chrystus wyznaczył każdemu – wspierać innych w trudach ich ziemskiej drogi tak, jakby wspierało się samego Chrystusa. Zbawiciel pyta o naszą miłość do Niego, przychodząc nam na spotkanie w osobach innych ludzi, zwłaszcza ludzi w potrzebie – słabych, bezbronnych, zagubionych, smutnych, zrozpaczo­nych, zlęknionych, zrezygnowanych, poranionych, odrzuconych.
Trzecią istotną zmianą, która przybliża nas do dojrzałości wewnętrznej, jest zwe­ryfikowanie obrazu samego siebie. Nabycie świadomości bycia obdarzonym przez Boga Miłością, którą nie jest w stanie zachwiać żadna nasza nieprawość, pozwala powyłączać w nas mechanizmy ucieczki przed prawdą o samym sobie, lęku przed tą prawdą, manipulo­wania ową prawdą. Umożliwia zatrzymanie się, spojrzenie w Niebo, odetchnięcie z ulgą i odnalezienie radości w refleksji, że Bóg nas nie potępia. Tak samo, jak Chrystus nie rzucił kamieniem w przyprowadzoną do Niego na sąd cudzołożnicę. Dopiero przyjęcie skierowanej do nas Bożej Miłości, przyjęcie Jej swoim umysłem i sercem, pozwala na spojrzenie na sa­mego siebie przez pryzmat tej Miłości – bez lęku, bez przekłamań i bez pogardy. Po pierw­sze, nie jesteśmy ani wyłącznie dobrzy, ani wyłącznie źli – nikt z nas nie jest. Jeśli się tak myśli o sobie, ulega się złudzeniu. Po drugie, nie jesteśmy ani lepsi, ani gorsi od innych. Nie mamy żadnych podstaw do tego, żeby ze względu na nasz stan ducha spoglądać na innych z góry, z poczuciem wyższości, z odrazą. Ale nie mamy też powodów, by powąt­piewać w naszą wartość w porównaniu do innych. Głównym zadaniem dla nas jesteśmy bowiem my sami i na analizowaniu przede wszystkim własnego wnętrza powinniśmy być skupieni. Każdy, jako istota indywidualna, ma odmienne słabe punkty – złe nawyki, nieu­porządkowane zwyczaje, destrukcyjne skłonności, nałogi, wady. Każdemu zdarza się po­pełniać inne grzechy, inne błędy. Każdy ma inne przeszkody wewnętrzne, które zaburzają lub osłabiają naszą miłość wobec Boga i innych ludzi. Każdy bowiem jest na innym etapie rozwoju duchowo-psychicznego, każdy miał inne warunki do wzrostu wewnętrznego. Każ­dy zmierza innym, indywidualnie dobranym dla niego rytmem. Otwarcie się na Miłość Bożą, której pierwszym owocem jest zdolność do przebaczenia samemu sobie, umożliwia dos­trzeżenie w spokoju tego, co wymaga w nas poprawy, oraz powierzenie tego do przemia­ny Bogu. Nie mierzymy się już sami z sobą samotnie, nie próbujemy poprawić się tylko własnymi siłami. Miłość Boża ofiarowuje nam szczególny dar – łaskę uświęcającą, z którą można podjąć współpracę. Kolejnym wielkim darem jest Komunia Święta, która przyjmowa­na uczciwie, także pozwala przezwyciężać słabości. Warto również korzystać ze wsta­wiennictwa Kościoła w postaci Mszy Świętej w określonych intencjach oraz z daru odpus­tów. W wyniku takiej współpracy to sam Bóg, przy naszym udziale, dźwiga nas z kolej­nych grzechów i ułomności. Proces ten wymaga czasu, nie da się skorygować wszystkie­go na raz, dlatego nie można od siebie wymagać zbyt wiele. Rytm uzdrawiania naszego ducha powinniśmy powierzyć Bogu i oddać się cierpliwości, jaką ma On dla nas. Prawdziwy obraz samego siebie wymaga tego, aby widzieć nie tylko to, co wymaga w nas jeszcze pokonania, ale także to, co już udało się pokonać oraz to, co zawsze było dobre. Pozwala to na bieżąco obserwować w nas działanie łaski uświęcającej, dodaje nam skrzydeł, moty­wuje do kolejnych wyzwań, umacnia nas w wierze. Ponieważ większość standardowych spowiedzi skupia się jedynie na tym, co wymaga oczyszczenia, może to powodować prze­sadnie zły obraz samego siebie i odkrywanie w sobie tylko kolejnych mrocznych obszarów. Nietrudno wtedy o deformację sumienia. Dlatego dobrym rozwiązaniem jest znalezienie odpowiedniego kierownika duchowego, który może stać się zarazem naszym stałym spo­wiednikiem. Taki kapłan, mając wgląd w nasze wnętrze na przestrzeni czasu, będzie wi­dział złożoność procesów w nas zachodzących, pomoże nam zauważyć i docenić zmiany pozytywne, a także udzieli skutecznych rad w kwestiach, które sprawiają nam problem czy budzą w nas wątpliwości. Podstawowym założeniem formacji duchowej jest to, żeby akceptując siebie takim, jakim się jest, zarazem pozostawać otwartym na pozytywną zmianę, nie przywiązywać się do swojej obecnej świadomości, do aktualnego sposobu postrzegania, stylu myślenia, zakresu rozumienia, metody interpretowania, formy reago­wania, charakteru upodobań. Aby możliwy był nasz wzrost wewnętrzny, potrzebna jest stała gotowość, by w reakcji na zaproszenie łaski, pójść krok dalej. Widziany przez nas krajobraz własnego wnętrza będzie się zmieniał w czasie, ważne jest jednak, aby niezmie­nnie rozświetlało go w naszym oglądzie światło Miłości Bożej. Jesteśmy wezwani przez Chrystusa, by w zdrowy sposób kochać samych siebie, tzn. by pozwolić Bogu objąć siebie samych niezależną od grzechów Miłością, jaką ma On dla Swojego Stworzenia. Tyle, ile znajdziemy w sobie miłości dla siebie, tyle będziemy w stanie dać miłości Bogu i innym ludziom. Nasze zbawienie nie zależy od tego, z jak wielu grzechów uda nam się dzięki współpracy z Bogiem wyleczyć podczas ziemskiego etapu życia (choć niewątpliwie warto pójść tą ścieżką), ale od tego, na ile uczciwie postrzegamy samych siebie, na ile po każ­dym upadku przyjmujemy na siebie odpowiedzialność za to, co w naszym życiu przeczy miłości, na ile pragniemy być lepsi i na ile wierzymy, że pomimo naszych niedoskonałości przynależymy do świata Miłości.

Czasopisma

"Szum z Nieba"

"Zeszyty Odnowy w Duchu Świętym"

"Przewodnik Katolicki"

"W Drodze"

"Źródło"

"Głos Karmelu"

Strony
Katechizm Kościoła Katolickiego

Głos Ojca Pio

Teologia dla wszystkich w pytaniach i odpowiedziach

Pytania o wiarę (Mateusz.pl)

Karmelici Bosi

Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia

Dobre Media

 

2015 © Odnalezione dusze